Umcyk, umcyk, umcyk, umcyk i z malowniczej plaży przenosimy się na wiejską potupajkę w remizie. Każdemu kolejnemu utworowi bliżej do produkcji domorosłych muzykantów niż do warsztatu jednych z najzdolniejszych producentów w Wielkiej Brytanii, jakimi są Rollo i Sister Bliss.
zazwyczaj intrygujący i hipnotyczny wokal Maxi Jazz’a został całkowicie pozbawiony swojej magicznej mocy. Ginie gdzieś w natłoku efektów, przeszkadzajek i klawiszowych wojaży. Być może formuła na Faithless i klubowe brzmienie wyginęła jak dinozaury? „The Dance” jest produktem wtórnym i strasznie przewidywalnym. Nawet cover marleyowskiego „Crazy Bal’heads” nie zaskakuje niczym nowym i świeżym, chociaż trzeba przyznać, że to jeden z nielicznych jasnych punktów krążka.
Nuda, nuda, a nawet nuda i jeszcze troszkę nudy. Clubbing w Polsce obecnie przeżywa prawdziwy renesans, ale niestety nie można tego samego powiedzieć o grupie Faithless. Ich „dzieło” na pewno nie będzie jednym z klasyków na parkietach, a wręcz przestrogą na przyszłość. Miejmy nadzieję, że ten brak oryginalności i klasy to tylko chwilowa zadyszka, bo w innym wypadku czeka nas kolejny muzyczny pogrzeb w tym roku.
Autor: Łukasz Michalewicz