Koniec roku akademickiego to okres, gdy kluby rozrywkowe się wyludniają, a cztery lata na studiach uświadomiły mi, że sesja sesją, ale okres przed nią to czas wzmożonego ruchu pod, aulami wykładowymi, punktami ksero i salami konsultacyjnymi – w takiej właśnie kolejności.
Stąd, klub „Gęba” wypełnił się fanami, ale było ich mniej, niż przy poprzednich odcinkach. Być może formuła programu nieco się już przejadła, ale widać było stałych bywalców Wielkiej Ligi. Może warto zastanowić się nad karnetami albo zniżkami dla stałych gości?
Cała impreza przebiegała pod dyktando Grupy Rudego Kity, która wygrała wszystkie konkurencje. Spośród pięciu rodzajów rywalizacji znalazły się dwie nowe konkurencje: „List” oraz „Horoskop”. Pierwsza konkurencja polegała na podyktowaniu treści listu przez dwie osoby, gdzie każda z nich mówi tylko po jednym wyrazie. „Horoskop” mi się bardziej spodobał. Jedna osoba z grupy odczytywała aktualną przepowiednię dla swojego znaku i musiała odegrać scenę według tego scenariusza, a pozostali członkowie grupy…
No właśnie. „Grupa Rudego Kity” postawiła na absurd: ksiądz bigot przemieniający się w małpiszona, a wszystko w wykonaniu Michała Zenknera. Natomiast „Śmietniki” położyły tę konkurencję i swoją reputację w edycji „Wielkiej Ligi Improwizacji”. Całe wykonanie było żenujące, a ostatni dowcip: „Dlaczego mleko ma w sobie tłuszcz? Żeby nie skrzypiało podczas dojenia”. Możliwe, że był to element gry aktorskiej, ale wyglądało jakby Majkel z kabaretu „Fruuu” chwytał się brzytwy. Nie wyszło, publika skwitowała krótkim: „Co?”, a szkoda, bo „Śmietniki” miewali bardzo dobre występy, jak choćby ten z końca stycznia, kiedy walczyli w trudnych konkurencjach.
Imprezę wygrała oczywiście „Grupa Rudego Kity” w stosunku 50:36. Do końca pozostały jeszcze trzy pojedynki.
Autor: Kamil Kwaśniak