Daje po gałach
Teraz ekran świeci bardzo mocnym i agresywnym światłem. Opierając się na liczbach, dla przykładu natężenie światła padające z ekranu na jezdnię przed najbliższym przejściem dla pieszych to 30 luksów przy białym świetle z ekranu. Z fizyki wiadomo, że natężenie światła zmienia się wraz z kwadratem odległości od źródła. Podając kolejny punkt pomiarowy około 20 metrów przed tablicą świetlną natężenie światła wpadające na jezdnie to aż 120 luksów! Stojąc na chodniku przed reklamą z około 20 metrów natężenie światła dochodzi do 210 luksów!! Przy wyłączonej reklamie, jest to tylko 8 luksów. Bez przyrządów pomiarowych ludzkim okiem, spokojnie można zauważyć zmianę 5 luksów, a mieszkańcy dostają po gałach 120 luksami! Wielokrotnie natężenie światła z ekranu przekracza natężenie oświetlenia ulicznego, a także na elewacji budynku natężenie światła padające z ekranu jest o wiele bardziej silniejsze od światła ulicznego. Więc nic dziwnego, że cierpią na tym mieszkańcy okolicznych budynków, liczne grono kierowców skarży się na światło z ekranu, szczególnie, że jest to światło migające i błyskające o bardzo dużym natężeniu. Skarżącymi są też m.in. policjanci spotkani na służbie. Jednak policja w tej sprawie nie była w stanie nic zrobić i po półrocznej odpowiedzi stwierdziła iż czyn nie zawiera znamion wykroczenia. Aby pomóc w tej sprawie zalecane jest także aby uczestnicy ruchu drogowego zgłaszali poważną uciążliwość na policje. Z rozmów z policjantami, którzy zajmowali się to sprawą m.in. nadkomisarz Mariusz Olejniczak z sekcji prewencji, twierdzą, że od kierowców nie ma zgłoszeń. Z jednej strony dużo zielonogórzan narzeka, a z drugiej strony oficjalnych zgłoszeń jest niewiele i kiedy pójdzie się zgłosić taką uciążliwość można usłyszeć: „A to tylko Panu tak przeszkadza?”
„Nie chciałbym tu mieszkać”, czyli ściemniania mieszkańców ciąg dalszy…
Jako przedstawiciele mieszkańców okolicznych budynków napisaliśmy we wrześniu tego roku pismo do prezesa firmy Pana Bogdanowskiego, a także do wiadomości pełnomocnika firmy Pana Krupy i właściciela budynku TOPAZ, w którym wzywamy do zaprzestania zakłócania korzystania z mieszkań, piszemy o prawie do odpoczynku, a także o tym aby nie stwarzać zagrożenia na przejściu dla pieszych. Nie trudno o wypadek ze skutkiem śmiertelnym – wystarczy chwila oślepienia, odwrócenia uwagi. Pan Bogdanowski, w marcowym spotkaniu obiecał stały kontakt z mieszkańcami. Skończyło się tylko na obietnicach, tak jak i obietnicą było urządzenie regulujące natężenie światła w zależności od warunków pogodowych, a firma także nie dotrzymała słowa w kwestii przyciemnienia ekranu. Jednak, ku zdziwieniu na pismo mieszkańców prezes odpisał.
Prezes twierdzi w piśmie, że firma dołożyła ogromnych starań i wiele uwagi związanej z planowaniem montażu ekranu w Zielonej Górze, do tego aby w sposób maksymalny zminimalizować ewentualne skutki oddziaływania tego ekranu na otoczenie. Tylko nikt z nas mieszkańców nie wie na czym te ogromne starania polegały. W telefonicznych rozmowach, kilka miesięcy temu prezes olsztyńskiej firmy odpowiadał lekceważąco „Przyzwyczają się…”.
Pan Krupa (pełnomocnik firmy) z którym umówiłem się na rozmowę, poświęcił mi 2 może 3 minuty czasu. Na pismo z Urzędu Miasta o zmniejszeniu natężenia o 50% także firma nie zareagowała poważnie. Przyciemniono wtedy ekran tylko na miesiąc czasu i nie o 50% a 25% (później ekran świecił na 100%), ale pomimo tego ekran nadal był uciążliwy. Firma w styczniu 2009 r. tłumaczyła się, że testują ekran dlatego świeci pełną jasnością. Jak widać to kolejna „ściema”. Takie podejście do sprawy mija się ze stwierdzeniem o ogromnych staraniach, a właściwie o jakichkolwiek staraniach w ogóle. Ciekawe jest też to, że według prezesa właściwe organy kontroli ruchu drogowego pozytywnie przyjęły lokalizacje ekranu diodowego i nie wnoszą aktualnie żadnych zastrzeżeń. Czytamy także w piśmie, że właściwe władze nie wnosiły i nie wnoszą aktualnie żadnych zastrzeżeń. To nie jest prawda, ponieważ ze strony Urzędu Miasta po protestach mieszkańców zastrzeżenia były i Pan Bogdanowski o tym wie. Z Urzędu Miasta, była prośba o zmniejszenie jasności ekranu o 50%. Dalej czytamy w odpowiedzi, że ekran jest także uatrakcyjnieniem miasta dla mieszkańców i turystów. Tylko, że odczucia mieszkańców, których znam są zupełnie inne, każdy nam współczuje, a ci którzy mieszkają w pobliskich budynkach jednomyślnie podpisali się na piśmie, które było protestem przeciw ekranowi. Kiedy ekran był miesiąc wyłączony niejeden znajomy (który nawet nie mieszka w pobliżu ekranu) powiedział z ulgą „W końcu go wyłączyli”. Tym bardziej zadowoleni byli mieszkańcy pobliskich budynków. Przechodząc ze znajomymi ulicą Boh. Westerplatte, na bardzo jaskrawe światło reagują jednomyślnie i mówią „Nie chciałbym tu mieszkać”.
Atrakcyjne miasto?
Więc skąd prezes olsztyńskiej firmy czerpie informacje na temat uatrakcyjnienia i nowoczesności miasta i na czym ma polegać ta atrakcja, także nie wiemy. Według mnie nowoczesne miasto to takie, które jest czyste, zadbane, jest ładna zieleń, fontanny, ładny zadbany dobrze oświetlony park w którym można pospacerować i po prostu odpocząć po ciężkim dniu. Dobre drogi, dobrze rozwiązania komunikacja miejska, zadbane przystanki, ścieżki dla rowerzystów itd. Jednym słowem nowoczesne miasto powinno posiadać takie czynniki, które ułatwiają życie – oczywista rzecz. Natomiast święcący agresywnym światłem po oknach domów ekran, który uniemożliwia normalne życie mieszkańcom, który stwarza zagrożenie na drodze moim zdaniem nie podnosi rangi nowoczesnego miasta. Świadczy o tym także zainteresowanie reklamami na bilbordzie – wystarczy przyjść w godzinach szczytu i przekonać się ile osób chociaż na chwile na niego spojrzy, nie wspominając o dłuższym oglądaniu. Po 18.00, kiedy zamkną sklepy przechodzą sporadycznie pojedyncze osoby na chodniku, ruch uliczny jest rozładowany, więc kierowcy mkną szybko i także nie oglądają reklam, a na pewno nie powinni oglądać ze względów bezpieczeństwa na drodze. Ale według Pana Bogdanowskiego ekran jest pożyteczny społecznie, tylko kto z tego ma pożytek? Podobno ekrany są w 107 miastach Polski i są turystyczną atrakcją. Tylko jaka to turystyczna atrakcja skoro w 107 miastach są ekrany.
„Dla zasady” czyli co słychać w Urzędzie Miasta?
Zadziwiające dla mnie jest to, że w Urzędzie Miasta, jestem odbierany za człowieka, który przychodzi w sprawie prywatnej i dla zasady próbuje udowodnić urzędnikom, że popełnili błąd. Ciekawe, jakie jeszcze legendy zaczną krążyć. Liczba osób, które znają dokładnie sprawę (oprócz mieszkańców) jest niewielka. Duża uciążliwość jest odczuwalna przy długotrwałym przebywaniu ze światłem z ekranu, dlatego mało kto to rozumie. Jednak przy tak mocnym świetle patrząc nawet przez chwile, można zrozumieć mieszkańców. Prezydent Miasta Janusz Kubicki zamiast pomóc w sprawie już w lutym stwierdził, że wszystko jest w porządku. Wysłane zostało kolejne pismo, czy i tym razem będzie obojętny?
Niekonsekwencja w wypowiedzi
Przypomnę wypowiedź Pana Nesterowicza, kierownika biura Prezydenta Miasta, oraz Pana Bogdanowskiego:
„Reklama jest dochodowa i pożyteczna społecznie nie ma takiej możliwości żeby ją zdjąć. Jedyne co mogę obiecać to na pewno spotkamy się z właścicielami reklamy i ustalimy jak możemy ją jeszcze ulepszyć, w ten sposób żeby mniej przeszkadzała” – mówi Nesterowicz.
Natomiast Pan Bogdanowski twierdzi, że mieszkańcy centrum miasta, z samego charakteru położenia nieruchomości, są narażeni na pewne niedogodności w postaci hałasu, braku przestrzennych widoków, czy blasku odbijających się świateł w oknach.
Odnośnie wypowiedzi Pana Nesterowicza: Jak to możliwe, żeby ekran był jednocześnie pożyteczny społecznie, a w następnym zdaniu, Pan Nesterowicz, będzie myślał jak go ulepszyć, żeby mniej przeszkadzał. Moim zdaniem, albo coś jest pożyteczne społecznie albo przeszkadza.
Nawiązując do wypowiedzi Pana Bogdanowskiego: Analogia jest bardzo podobna. W jednym zdaniu Bogdanowski twierdzi, że ekran jest uatrakcyjnieniem miasta dla mieszkańców, a za chwile pisze, że mieszkańcy centrum są narażeni na pewne niedogodności związane z hałasem i z blaskiem światła w oknach. (ściele określając, to nie jest blask, ale „żywcem” wpadające światło do mieszkań). Mój komentarz jest taki: Albo coś jest atrakcyjne, albo przeszkadza. Gdzie jest logika w tych wypowiedziach?
Jak to wygląda u naszego sąsiada?
Mam znajomego w Niemczech. Kiedy powiedziałem jemu jaka jest sytuacja tutaj w Zielonej Górze, od razu opowiedział: Z szacunku do mieszkańców, nie kupowałbym tam spotu reklamowego. W Niemczech montowanie takich ekranów diodowych w wielu miastach jest zabronione, a w pozostałych miastach zakazuję się montowania świecących reklam na terenie mieszkalnym. Niektóre miasta zezwalają na reklamy świetlne, natomiast zabraniają reklam migających.
W niektórych miastach w Polsce np. Białystok, mają wprowadzone przepisy lokalne dotyczące negatywnego oddziaływania reklam. Zostaje wątpliwość, dlaczego nasz Urząd Miasta takich obostrzeń nie wprowadził.
Warto także zaznaczyć, że ekran jest atrakcyjny dla tych, którzy mają z niego zyski i nie widzą go non stop. Może to zbieg okoliczności, może pomyłką jest napis na stronie internetowej firmy „Zaróbmy razem”, może przez przypadek został zamieszczone cennik – błędy się zdarzają. Jeśli nie pieniądze wchodzą tutaj w grę (tak twierdzi prezes firmy Bogdanowski) to co? Ale odczucia mieszkańców raczej Pana Bogdanowskiego nie martwią, bo według niego światło z ekranu nie jest przekroczeniem przeciętnej miary zakłóceń. Swoją drogą ciekawe jak to stwierdził nie mieszkając w tym miejscu. Z pisma wynika, że Pan Bogdanowski nie zna dopuszczalnego natężenia światła padającego na elewację budynku i nie wie ile naście razy jest przekroczona norma. Prezes twierdzi także, że to czy światło przeszkadza powinno być oceniane nie subiektywnie czyli nie przez mieszkańców okolicznych budynków (tak można to odebrać), którzy żyją z ekranem i skazani są na lata, tylko ocena powinna być obiektywna. Idąc myślą prezesa, lepiej, żeby ocenił to ktoś kto tylko na chwilę widzi ekran (np. rzeczoznawca, którego ocena też jest subiektywna), bo przecież ten co mieszka z nim na co dzień może się mylić. Prezes nie skomentował także pogrubionego zdania w piśmie o możliwym wypadku śmiertelnym na przejściu – po co miałby sobie zawracać głowę, przecież jeszcze nikt nie zginął. Warto dodać, że pismo zaczyna się słowami „Szanowni Państwo!” a kończy „Z wyrazami szacunku” – jak na razie to puste słowa, ponieważ szacunku się nie dopatrzeliśmy. Jedynym pozytywem w piśmie jest to, że prezes obiecał znaczne zmniejszenie natężenia światła z ekranu (obiecywał to już ponad pół roku temu, ale może tym razem się uda), wcześniejsze wyłączenie emisji spotów reklamowych i zamontowanie rolet bocznych – czy będą to kolejne puste słowa, czas pokarze.
Już jednak czas trochę pokazał, że prezes poszedł informacje firmy mijają się z rzeczywistością. Na początku winobrania ekran świecił do 23.00. Ponad tydzień po winobraniu nadal świecił do 23.00. W związku z kontaktem telefonicznym jednego z mieszkańców zmieniono czas emisji do 22.00, dopiero 2 tygodnie po Winobraniu. Ale w Gazecie Lubuskiej, jest napisane, że od razu po skończeniu imprezy już w poniedziałek świeciła do 22.00.
Daleko nam do szacunku
W Niemczech miała miejsce sytuacja, gdzie wiatrak przy zachodzie słońca obracającymi się śmigłami powodował migotanie świata (słonecznego) w domu jednej z rodzin. Migotanie trwało około 30 minut, a uciążliwości dotyczyła jednej rodziny. Wiatrak rozebrano – myślę, że komentarza do tego nie trzeba.
Warto walczyć
Mieszkańcy Warszawy, kilka lat walczyli o prawo do normalnego życia bez reklam wywieszanych na budynkach. Pewnie nie jedna osoba, tak jak i tutaj mówiła: „Nie dacie rady” i w duchu śmiała się myśląc co za naiwniacy. Komentatorów i złośliwców nigdy nie brakuje, tacy są ludzie.
Czy mieszkańcy zostali ściemnieni przez firmę ściemniającą z Olsztyna?
Pan Bogdanowski nie potrafi zrozumieć dlaczego ekran przeszkadza mieszkańcom Zielonej Góry. W kilku miastach w Polsce widziałem ekrany diodowe i ich umiejscowienie. Zamontowane są na wysokich budynkach i są dużo dalej od kolejnego budynku (niekoniecznie mieszkalnego). Tu w Zielonej Górze to tylko 20 m od okien. Ale czego można się spodziewać od człowieka, który na spotkaniu z mieszkańcami (w marcu br.) mówi, że przecież jak pogotowie ratunkowe jedzie, to hałasuje i też świeci niebieskim światłem. Aż trudno mi skomentować tą wypowiedź.
W niekonsekwentnych i mijających się z prawdą wypowiedziach ze strony firmy, jedno jest pewne, nie zgaśnie napis – N I E P O D D A M Y S I Ę.
Autor: Szymon Wermiński