Ale po kolei. 1 października – wielka inauguracja roku akademickiego, wielkie zamieszanie, chwalenie się władz uczelni (przede wszystkim przed pierwszakami) jaką to fajną aule na Podgórnej mamy. 2 października – pierwszy dzień zajęć. Większość osób idzie ze strachem na zajęcia. Każdy pyta się sam siebie – czy mnie polubią? jak to będzie? czy mi się uda? Pierwszy tydzień zlatuje na tzw spotkaniach organizacyjnych na każdym przedmiocie. Powiedzmy, że mamy już 8 października. Grupy zaczynają się poznawać. Na korytarzach da się zauważyć grupki 2-3 osobowe pierwszaków. Mało, którzy wiedzą, że do 15 października muszą złożyć podanie o stypendium. Dowiadują się w ostatniej chwili i stoją 4 godziny w kolejce do złożenia wniosku. A na końcu i tak okazuje się, że czegoś brakuje.
Po złożeniu wniosku uniwersytet sprawdza Cię jak bardzo nadajesz się na studenta. Nie chodzi tu o oceny, wiedzę… Tu chodzi o radzenie sobie w życiu. Owszem uniwersytet pomoże Ci. Da Ci pieniądze na jedzenie, na opłacenie mieszkania, na książki, ale jest jeden malutki haczyk… musisz przeżyć bez pieniędzy z uniwersytetu 51 dni. Tak. Dopiero 20 listopada uniwersytet da Ci pieniądze za październik i listopad. Tu moje pytanie: Co ma zrobić student, który nie ma od kogo pożyczyć pieniędzy na jedzenie i na opłacenie mieszkania? W większości przypadków właściciel mieszkania/stancji nie zgadza się na nie płacenie przez miesiąc a potem wyrównanie.
Oczywiście w regulaminie o stypendiach jest zapis, że jak uda mi się złożyć wniosek do 12 października to mogę (ale nie muszę) dostać stypendium jeszcze w październiku.
Moim zdaniem zapomogi też nie pomogą. Jak udokumentować to, że nie da się przeżyć przez 1,5 miesiąca? A pozatym pewnie tyle samo czeka się na rozpatrzenie wniosku o zapomogę…
Coś tu trzeba zmienić. Może podwoić ilość osób w komisjach stypendialnych?
Autor: Gal Anonim