W tym momencie obudziłem się i zauważyłem postać matki nad sobą. Mówiła do mnie coś, czego nie rozumiałem. Mruknąłem do niej że zaraz wstaję i przewróciłem się na drugi bok. Poszła do kuchni, ale wciąż mówiła do mnie. Wiedziałem, że muszę za chwilę się ruszyć. Nie mam wyjścia. Przeciągałem się długo, chcąc ukraść jeszcze choć minutę, w wygodnym i miękkim łóżku. Matka znów przyszła do mojego pokoju.
– Grasz całymi nocami i później ciągle śpisz! Co to w ogóle za zachowanie! Wziąłbyś się w końcu za jakąś pracę, a nie wałkonisz się cały czas! – zaczęła głośno swój stały repertuar.
– Mamo, przecież ja się uczę, zresztą bez doświadczenia i dyplomu nie ma teraz pracy dla młodych. – odpowiadałem, też utartym schematem.
– Uczysz się zaocznie, a cały tydzień spędzasz w łóżku i grając po nocach na tej maszynce! Ja w twoim wieku dawno już pracowałam, utrzymywałam się samodzielnie i myślałam o założeniu rodziny. Co to za młodzież teraz, co za świat…
– No widzisz mamo, teraz jest inny świat, ciężkie czasy kapitalizmu. Staram się jak mogę, ale na razie nic mi nie wychodzi. A poza tym to nie maszynka, tylko konsola. Co jest na śniadanie?
– A co chcesz? Paróweczki, czy jajecznicę?
– Usmaż mi jajecznicę, zaraz przyjdę. – powiedziałem i poszedłem do łazienki.
Była środa, popołudnie dość ładnego, ciepłego jesiennego dnia. Na dworze złote liście spadały już z drzew, tworząc piękne, kolorowe dywany. Niedawno zaczął się rok akademicki, więc na razie nie spinałem się zbyt mocno na zajęciach. Za to, już w najbliższy piątek miała odbyć się premiera najnowszej strzelaniny, o której świat graczy mówił już od dobrego kwartału. Zapowiedzi i wstępne recenzje miała wyśmienite, dlatego bardzo się na nią napaliłem. Okazało się, że wszyscy kumple grający ze mną on-line będą ją mieli właśnie tego dnia. U mnie się na to nie zanosiło i to właśnie przez ostatnie dni spędzało mi sen z oczu. Myślałem nawet o sprzedaży kilku starszych tytułów, ale później, po dłuższych przemyśleniach to wykluczyłem. To by było świętokradztwo. Moja kolekcja, w którą przez ostatnie lata wkładałem serce i wszystkie pieniądze była moim oczkiem w głowie. Nigdy nie sprzedawałem gier i nie było mowy, żebym zrobił to tym razem.
Jadłem powoli jajecznicę, patrzyłem przez okno i myślałem o tej grze.
– Mamo, a kiedy wy jedziecie na to wesele?
– Jedziemy już w piątek po południu, jak ojciec wróci z pracy i trochę odpocznie. To trochę daleko, więc musimy być dzień wcześniej. Wrócimy w niedzielę wieczorem.
– To chyba zostawicie mi trochę kasy?
– Zostawimy ci pełną lodówkę i dostaniesz dwadzieścia złotych na kawę.
– Chcesz mi zostawić dwie dychy na cały weekend?
– Po co ci więcej? – pytała matka.
– No wiesz, muszę sporo skserować przez ten weekend, a do tego może będziemy chcieli skoczyć na jakieś piwo.
– No dobra, dostaniesz pięćdziesiąt złotych i ani grosza więcej. Znajdź w końcu sobie pracę. Widzisz jak Krzysiek z pierwszego piętra pracuje i uczy do tego. A ty nic…
– Dobra, już starczy. W przyszłym tygodniu pójdę do Mac-a, zapytać się czy kogoś nie potrzebują. Okej?
– Zobaczymy. – zakończyła matka z grymasem niedowierzania na twarzy.
Wsunąłem ostatni kęs jajek, popiłem herbatą i pomaszerowałem z powrotem do swojego pokoju. Włączyłem komputer i wszedłem na stronę z newsami ze świata gier. Zewsząd porażały mnie reklamy, tytułu na który nie mogłem skombinować kasy. Drażniło mnie to, więc sprawdziłem jeszcze tylko pocztę i postanowiłem ruszyć się z domu. Ubrałem się, wygrzebałem pięć złotych drobnych i poszedłem w stronę parku. Tam zawsze można było spotkać kogoś znajomego. Sporo ludzi grało w kosza, trochę jeździło na desce, ale większość okupowała po prostu ławki.
Minęły dwa dni, nie różniące się zasadniczo od siebie. Jak zwykle sporo grałem w nocy, a w dzień wałęsałem się po mieście z kumplami.
W końcu nastał ten przeklęty piątek. Matka od rana szykowała siebie i ojca do wyjazdu na wesele. Obudziłem się tym razem dość wcześnie, zresztą nie spałem najlepiej. Znów śniło mi się pole bitwy, na którym sporo się działo, ale mnie tam nie było. Wszyscy walczyli oprócz mnie, po prostu nie istniałem. Cholera, dziś jest premiera, a ja nie będę miał gierki! – wkurzałem się, wstając i rozpoczynając kolejny dzień. Nie dość że nie miałem kasy, to jeszcze miałem przed sobą zajęcia na uczelni. Zaczynały się już dziś po południu, a więc przed wyjazdem rodziców. Musiałem się jakoś zebrać i tam pójść.
Do obiadu kręciłem się niespokojny po mieszkaniu. Myślałem o zajęciach, na które zupełnie nie chciało mi się iść i o dzisiejszej premierze. Mama obiecała mi pięćdziesiąt złotych, ale to zaledwie ćwierć ceny jaką musiałem na dziś załatwić. Dostałem już nawet kilka sms-ów od chłopaków, którzy szykowali się na dzisiejszy wieczór. Nie wiem, czy robili to specjalnie, ale irytowali mnie dość mocno. Około czternastej zjadłem obiad, spakowałem skoroszyty do plecaka i wyszedłem z domu. W kieszeni trzymałem pięćdziesięciozłotowy banknot, który przy pożegnaniu wręczyła mi matka.
Zajęcia na uczelni jak zwykle w piątek rozpoczynały nudne wykłady, na które mało kto przychodził. Sporo starszych ludzi było jeszcze w pracy i nie mieli nawet czasu pojawić się tutaj w tych godzinach. Usadowiłem się z tyłu auli i postanowiłem przedrzemać te kilka godzin. Podparłem głowę na ręce i zacząłem wpatrywać się w nieokreślony punkt tuż nad głową mówiącego profesora. Powoli zapadałem w letarg. Przez chwilę nawet chyba zamknąłem oczy, choć nie byłem tego do końca świadomy. Z tego stanu wybudził mnie kuksaniec wymierzony przez Darka. Spóźnił się na wykład i właśnie sadowił obok mnie.
– Grzesiu, nie śpij na zajęciach. Co się z tobą dzieje? – mówił cicho, śmiejąc się do mnie.
– Ehhh, mam zły dzień. – odparłem.
– Zły dzień? Przecież dziś premiera, co z tobą? Zobacz co ja tutaj mam. – mówił jednocześnie wyciągając pudełko z plecaka.
– O cholera! – krzyknąłem z wrażenia. Zbyt głośno, bo profesor i pozostali słuchacze skierowali zdziwione twarze w moim kierunku. Zrobiłem skruszoną i przepraszającą minę. Po chwili powrócili do wykładu. Trzymałem w rękach jeszcze gorące wydanie gierki, obiektu mojego pożądania ostatnich dni.
– Skąd ją masz tak szybko? – zapytałem Darka.
– Nic ci nie mówiłem, ale już dawno zrobiłem preordera i dziś przed zajęciami dostarczył mi ją kurier. Chciałem cię zaskoczyć i pograć już od premiery. A ty jeszcze jej nie masz? Co jest stary?
– Jakoś właśnie tak wyszło, że brakuje mi w tej chwili kasy. Mam tylko pięć dych. – odpowiedziałem
ściskając w rękach pudełko gry.
Nagle poczułem, że czoło i całe ciało zaczyna mi się pocić, a ręce zrobiły się śliskie. Uderzyła mnie fala gorąca. Było mi duszno nie do wytrzymania. Wstałem i szybkim ruchem rzuciłem grę Darkowi. Spakowałem plecak i wybiegłem z auli. Moje serce wykonywało niezliczoną ilość uderzeń na minutę. Po chwili znalazłem się na ulicy. Świeże powietrze trochę mnie orzeźwiło, ale nadal czułem się zamroczony. Szedłem na oślep, mijając ludzi, samochody i budynki.
Nie wiem, jak to się stało, ale po jakimś czasie znalazłem się w dość zatłoczonym markecie. Chodziłem pomiędzy regałami bez określonego celu, co chwile potrącając kogoś, obładowanego zakupami. Niespodziewanie zatrzymałem się na chwilę. Przed mną stał kartonowy regał z najnowszą grą. Moją grą. Stałem jak zamurowany, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Sięgnąłem powoli ręką i wziąłem jedno z pudełek. Tak mocno chciałem ją mieć. Trzymałem ją w rękach, oglądając z każdej strony. A może ją ukraść? – przyszło mi nagle na myśl. Jest taki tłok, że pewnie nikt nie zauważy. Oderwałem oczy od pudełka i obejrzałem się dookoła. Ochroniarze kręcili się tylko za kasami. Kurczę, może to zrobię? Może mi się uda? – myślałem i znów czułem, że się cały pocę. Stałem tak kilka minut, nie wiedząc co zrobić. W tym momencie poczułem jak kolejny wózek z zakupami wjeżdża we mnie od tyłu. Poczułem ból i odwróciłem się wściekły.
– Przepraszam pana bardzo. – powiedziała do mnie dość młoda i ładna blondynka, uśmiechając się jednocześnie. Z jej wózka wysypywały się tony pieluch i zupek dla niemowląt.
– Nie ma sprawy. – odparłem i odwzajemniłem uśmiech.
Odwróciłem się z powrotem do regału i odłożyłem grę na miejsce. Poszedłem na dział spożywczy i wrzuciłem do koszyka butelkę coli i serowe chipsy.
Wyszedłem przed market i znalazłem wolną ławkę, w dość mało uczęszczanym miejscu. Musiałem się uspokoić i to wszystko sobie poukładać. O mały włos nie dokonałem kradzieży. Gdyby mnie złapali, mógłbym mieć niezłe nieprzyjemności. Dobrze, że tego nie zrobiłem. Nadal jednak nie mam gry, co mnie mocno wkurza. – myślałem, skołowany tą całą sytuacją.
Siedziałem tam dość długo, aż w końcu zauważyłem, że skończyła mi się cola i dość smaczne chipsy. Sięgnąłem po opakowanie, sprawdzając czy nie zostało ich jeszcze trochę. Palcami natrafiłem na mały, zafoliowany kartonik.
– Znów jakiś durny konkurs. Zobaczmy, czy nie wygraliśmy bryki. – mruknąłem do siebie, odpakowując kupon. Zdrapałem paznokciem wierzchnią warstwę i powoli moim oczom ukazał się napis „WYGRAŁEŚ 200 PLN”. Serce zabiło mi mocniej. Naprawdę wygrałem? – niedowierzałem swojemu szczęściu. Złapałem puste opakowanie i zacząłem czytać szczegóły promocji rozpisane drobnym maczkiem. Wszystko się zgadzało. Ja pierniczę! – krzyknąłem i ruszyłem z powrotem do sklepu.
Przy dziale obsługi klienta tłoczyło się mnóstwo ludzi. Stanąłem w kolejce, przebierając nogami ze zniecierpliwienia. Ściskałem palcami kupon, do końca nie wierząc w wygraną. Pewnie jest w tym jakiś haczyk. – myślałem, oczekując na swoją kolej. W końcu starszy, siwy mężczyzna stojący przede mną odebrał pieniądze na skrzynkę pustych butelek mocnego piwa .
– Słucham? – odezwała się do mnie obsługująca, tęga dziewczyna w okularach.
– Chciałem odebrać wygraną. – powiedziałem, oddając jej kupon. Spojrzała na mnie podejrzanie i zaczęła go oglądać.
– Chwileczkę, sprawdzę tylko coś w systemie. – odparła po chwili i oddaliła się do stojącego w głębi komputera. Stałem przy ladzie obserwując jak wbija cyferki do komputera, a później gdzieś dzwoni. Emocje wrzały w każdej cząsteczce mojego ciała.
Po dłuższej chwili dziewczyna wróciła, trzymając kupon w ręce.
– A ma pan paragon do tych zakupów?
– Yyyyyy. – słowa ugrzęzły mi w gardle. Gorączkowo zacząłem obszukiwać wszystkie swoje kieszenie. Najpierw kurta, później bluza. Cholera. W końcu załapałem się za tylne kieszenie spodni.
– Jest! – krzyknąłem, wyciągając pomięty zwitek i oddając dziewczynie. Spojrzała na mnie z politowaniem.
– Proszę bardzo, tutaj jest kupon na zakupy o wartości dwustu złotych, na zakupy w naszej sieci. – powiedział beznamiętnie wręczając mi bon.
Ze szczęścia zawirowało mi w głowie, a z twarzy nie schodził uśmiech. Kroczyłem pewnym krokiem pomiędzy półkami po swoją upragnioną grę.
Rodzice po powrocie z wesela zastali mnie śpiącego z padem w rękach i z włączoną grą na telewizorze. Grałem przez cały weekend, nawet nie myśląc o zajęciach na uczelni, pijąc i jedząc w fotelu.
Jakiś czas później jednak spełniłem obietnicę matki i poszedłem poszukać pracy. W Mac-u nie dostałem pracy, ale przyjęli mnie w pobliskim sklepie RTV-AGD na dział IT. Zacząłem pracować, więcej się uczyć i mądrzej organizować sobie pieniądze na swoją pasję. Jednak tamtej premiery nigdy nie zapomnę.
MARCIN RADWAŃSKI
Rocznik 1978. Urodzony w Zielonej Górze, gdzie nadal zamieszkuje. Absolwent Zespołu Szkół Budowlanych i Centrum Kształcenia Ustawicznego, z edukacyjnym epizodem na UZ. Z zawodu technolog drewna, informatyk i bhp-owiec. Pracował jako magazynier, krojczy pianki poliuretanowej, kasjer, a ostatnio jako doradca klienta w sklepie komputerowym. Wielbiciel kryminałów i literatury obyczajowej. Wolny czas lubi spędzać na lekturze, przy grach video, w kinie, a latem na rowerze, lub w piwnym ogródku. Publikował opowiadania na łamach magazynów literackich „Parnasik”, „Akant”, „Pro Libris”, oraz na stronach internetowych „Szafa”, „Mroczna Środkowo-Wschodnia Europa”, „Cegła”. Aktualnie zajmuje się pracą nad powieścią obyczajową.
Autor: Marcin Radwański