Dobre złego początki
Początek spotkania na Estádio da Luz nie zaskoczył. „Los Blancos” lepiej weszli w mecz i od pierwszych minut przejęli inicjatywę, choć ich akcje szybko były czyszczone przez szczelną defensywę Atlético. Podopieczni Diego Simeone w swoim stylu liczyli na przechwyt w środkowej części boiska, który dawałby szanse na szybki kontratak. Parokrotnie sztuka ta im się udała, jednak to Real trzymał rękę na pulsie, raz za razem szturmując „szesnastkę” przeciwnika. Wydawało się, że bramka „dla Królewskich” jest tylko kwestią czasu, tym bardziej, że ofensywny potencjał Atlético skruszał już w 9’ minucie, gdy z boiska musiał zejść Diego Costa (na konferencji pomeczowej Simeone wyraźnie zaznaczył, że wystawienie reprezentanta Hiszpanii od pierwszych minut było błędem). Co ciekawe, brak Costy wcale nie osłabił Atlético, stało się wręcz odwrotnie. Wejście Adriana wpompowało w piłkarzy nowe siły i od tego momentu coraz śmielej poczynali sobie w ataku.
W 36’ minucie wynik meczu został otwarty, a my mogliśmy zobaczyć markową wręcz akcję Atlético ze stałego fragmentu gry. Tiago dośrodkował z rzutu rożnego, zaś po zamieszaniu w polu karnym najwyżej do piłki wyskoczył Godin, którego wydatnie wspomógł… Iker Cassilas. Kapitan „Królewskich” wyszedł za daleko od bramki, przez co futbolówka przeleciała tuż nad jego głową. Reprezentant Hiszpanii próbował jeszcze ofiarnie interweniować, jednak piłka była już za polem bramkowym. Na trybunach szał radości, Atlético bliżej nieba.
Po tym golu z piłkarze Realu sprawiali wrażenie oszołomionych. Wydawało się, że czekają już jedynie na zejście do szatni.
Galaktyczna desperacja
Na drugą połowę Real wyszedł wyraźnie zmotywowany. Wiedzieli, że aby po raz dziesiąty wznieść Puchar Mistrzów, muszą postawić wszystko na jedną kartę. Impuls do działania dał także Carlo Ancelotti, wprowadzając po kilkunastu minutach na plac boju Isco i Marcelo, którzy mieli zwiększyć potencjał ofensywny. Brak młodego Hiszpana w pierwszej jedenastce był zresztą niemałym zaskoczeniem, tym bardziej, że od początku zagrał wracający po kontuzji Sami Khedira. Niemiec nic sensownego nie pokazał, zatem zmiana była konieczna.
Real z minuty na minutę napierał coraz bardziej, jednak odbijał się od szczelnej defensywy Atlético, które także nie próżnowało pod polem rywala. Villa, Adrian, Juanfran, Godin i Gabi uwijali się jak w ukropie, imponując zawziętością. „Królewscy” grali coraz bardziej rozpaczliwie, jednak ich szaleńcze rajdy na bramkę strzeżoną przez Thibaut Courtois były pozbawione precyzji. Desperację Realu doskonale odzwierciedlał Ángel di María, który raz za razem pędził w kierunku „szesnastki” rywala, biorąc na siebie 2-3 obrońców.
Gdy podstawowy czas dobiegł końca, kibice „Królewskich” byli bliscy załamania. Zasiadający na trybunach Xabi Alonso miotał się z bezsilności. Niewiele brakowało, aby za moment sam wskoczył na murawę. Real wciąż atakował, Atlético jednak skutecznie się broniło, mysląc już tylko o ostatnim gwizdku. Sędzia Bjorn Kuipers doliczył jendak 5 minut, co wyraźnie nie spodobało się Diego Simeone. Argentyńczyk podbiegł do sektorów zajmowanych przez kibiców Los Rojiblancos, zagrzewając ich do jeszcze głośniejszego dopingu.
Gdy wydawało się, że losy spotkania są już przesądzone, Real otrzymał bodaj ostatnią szansę na powrót z piekła. W 93’ minucie doszło do niemal analogicznej sytuacji, którą w pierwszej połowie na bramkę przekuł Godin. Tym razem bohaterem również został środkowy obrońca. Sergio Ramos po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wyskoczył w iście koszykarskim stylu i stało się: piłka w siatce. Prawdopodobnie połowa Madrytu przeżyła w tym momencie załamanie nerwowe. O losach spotkania miała zatem zadecydować dogrywka, ewentualnie rzuty karne.
Dobijanie leżącego
Choć piłkarzy Realu z pewnością podbudowała wyrównująca bramka, po regulaminowym czasie gry wyglądali niewiele lepiej niż podopieczni Diego Simeone. Niektórzy zawodnicy obu drużyn wręcz słaniali się na nogach (za przykład może posłużyć choćby Juanfran, który wyraźnie kuśtykał). I to właśnie wyczerpanie w dużej mierze zadecydowało o końcowym wyniku. Nawet takim twardzielom, jak piłkarze Atlético, w końcu po prostu muszą wyczerpać się baterie.
Pierwszy z trzech kolejnych ciosów padł w 110’ minucie, gdy lewą stroną pognał di María. Jego strzał odbił się co prawda od nogi Courtois, jednak przy dobitce Bale’a – mimo asekuracji obrońcy – młody Belg był już bezradny. Niespełna trzy minuty później Atlético jakby na moment się otrząsnęło i ostatkiem sił skonstruowało groźną akcję. I znów Casillas mógł zapracować na tytuł antybohatera. Gdyby nie interwencja trzech defensorów, którzy dosłownie wpadli do bramki, byłoby 2:2 i mecz zacząłby się od nowa. Tak się jednak nie stało i to Real mocnym, podwójnym uderzeniem dobił rywala. W 117’ minucie do bramki trafił Marcelo, zaś w 120’ kropkę nad „i” z rzutu karnego postawił Cristiano Ronaldo. Portugalczyk został tym samym królem strzelców Ligi Mistrzów, osiągając rekordowy wynik 17 trafień. W ten sposób było już po meczu i to Real zapisał się na kartach historii.
Real Madryt – Atletico Madryt 4:1 (0:1, 1:1, 1:1) Ramos 90’+3, Bale 110′, Marcelo 117′, C. Ronaldo 120′(k.) – Godin 36′
Autor: Damian Łobacz