Największe sukcesy Refn zawdzięcza fuzji symboli amerykańskiego kina z osobliwym, europejskim feelingiem. Tak było w jego nagłoniejszym dotąd dziele – Kierowca z "Drive" może być równie dobrze potomkiem Kowalskiego ze "Znikającego punktu". Reżyser pchnął jednak historię na zupełnie inne tory, wypełniając film z 2011 nie pościgami, a długimi, elektryzującymi ujęciami. Z "Bronsona" byłby pierwszorzędny, sensacyjny dramat więzienny, ale Duńczyk zadecydował, że lepiej zafundować widzom psychoanalizę głównego bohatera. "Vahalla Rising" w swoim czasie mogło popłynąć na fali zainteresowania kinem – z braku lepszego określenia – rycerskim, Refn zawyrokował jednak, że najlepiej będzie mu w skórze poetyckiej opowieści. Jak łatwo zauważyć: mamy pierwiastek pop, który przyciągnie widzów do kina oraz część, która pozwoli twórcy zaprezentować swój styl.
Styl w przypadku "Tylko Bóg wybacza" to słowo-klucz. Obraz ten jest w istocie przestylizowany. To, co zawsze było zarzutem niektórych w kierunku Refna, dziś staje się kamieniem przywiązanym u nogi jego najnowszego dziecka. Julian prowadzi klub w Bangkoku, w którym, obok walk, dochodzi do szemranych interesów. Kwitnie prostytucja, również ta nieletnich i handel narkotykami. Kiedy jego brat, Billy, zostaje zamordowany, matka obu przyjeżdża do Tajlandii, by wymusić na Julianie odnalezienie zabójcy. Sprawy się komplikują, gdy okazuje się, że Billy najpierw zgwałcił, a potem zabił szesnastoletnią córkę swojego kata. O tym zaś, co jest sprawiedliwe a co nie, decyduje Chang, który z pomocą miejscowych policjantów wymierza prawo, którego sam jest autorem i egzekutorem.
Łatwo jest zachwycić się "Only God Forgives" na papierze. Nie dość, że fabuła niebanalna, to jeszcze całość jest nakręcona po prostu pięknie. Refn wygadał sie dziennikarzom, że jest daltonistą i być może dlatego jest tak przywiązany do ostrych, mocnych barw. Pejzaże maluje piękne, zarówno w powolnych ujęciach, jak i scenach makabry. Po raz kolejny spotkał się z Cliffem Martinezem, ten dołożył ścieżkę dźwiękową budzącą ewidentne skojarzenia z "Drive". Po raz wtóry też zaprosił do współpracy Ryana Goslinga. Co ciekawe, Julian w jego wykonaniu jest troche żaden. Refn nie pozwala nam go poznać na tyle, by mu kibicować, ale bez niego film zostaje praktycznie bez protagonisty. W świecie Duńczyka bohaterowie są tylko symbolami, to jednak nie przeszkadza w rysowaniu pełnokrwistych postaci, dowodem niech będzie matka Juliana, grana przez Kristin Scott Thomas. Aktorka dała bezbłędny pokaz swego fachu, sprawiając, że przy każdorazowym pojawieniem się jej na ekranie skóra nam cierpnie. Jej obłędna interpretacja Crystal pokazuje też, jak pusty i nudny jest ten obraz, gdy znika z kadru.
Daleki jestem od wystawiania wysokich not za nazwisko. Miałem bardzo duży apetyt na "Tylko Bóg wybacza", między innymi dzięki świetnej kampanii reklamowej i rewelacyjnymi trailerami. Kusiła wizja Refna spełniającego w Hollywood swoją autonomiczną wizję, nie – jak w przypadku "Drive" – przebierania jej w popkulturalne ciuchy. Jego nowe dzieło pokazuje, jak bardzo były one potrzebne. "Only God Forgives" błądzi po omacku, strzelając na chybił-trafił w konwencje snu, burzenia ciągłości czasoprzestrzennej, vendetty, czy dramatu rodzinnego. Toksyczna, edypowa relacja Juliana z matką wznoszą tę film nieco nad dno, by pozostałe elementy tego filmu nie pozwoliły mu wznieść się ani trochę wyżej. Przeraża pustka, zionąca z długich, powolnych ujęć, które są tu po nic. Te same sztuczki, które w "Drive" sypały iskrami, tu nudzą i powodują ziewanie. Turpistyczne uwielbienie brzydoty, przewijające się w "Bronsonie", w "Tylko Bóg przebacza" irytuje i prowokuje do szukania przycisku rewind gdzieś przy kinowym fotelu.
Trzeba jednak przyznać, że Refn po raz kolejny wchodzi nam do głowy i nie da się (niestety) tego filmu od razu z niej wyrzucić. Specyficzny klimat narzuca się widzowi i duszna atmosfera nie opuści Was jeszcze kilka godzin po seansie, choć, biorąc pod uwagę jego jakość, naprawdę ciężko to uzasadnić. Rodak von Triera, który zdobył rozgłos robiąc filmy akcji bez akcji i elektryzując odbiorców nieśpiesznymi, leniwymi wręcz ujęciami, dziś doprowadził swą formułę do masy krytycznej. Nie wierzcie obietnicom drugiego dna, elektryzujących kreacji, czy nawet tajskich sztuk walki. "Tylko Bóg przebacza" to nuda, wydmuszka, piękny pakunek, w którym brak prezentu. "Jak spadać, to z wysokiego konia" – rzekł klasyk. Nicolas Winding Refn wziął sobie te słowa do serca i po najlepszym filmie całego 2011 roku grzmotnął z impetem w ziemię.
Autor: Michał Stachura