Spokojnie, nie będziemy tu nawet próbować odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Dość, że przez ostatnie miesiące na to ostatnie odpowiedź dawano nam już dwukrotnie – pierwsze było „Sex Story” z marca. Dziś otrzymujemy niemal bliźniaczą produkcję „To tylko seks”. Bliźniaczą nie tylko w zamyśle – podobne mamy postacie, problemy oraz – chwilami – poziom. I zakończenie.
Najważniejsi w „To tylko seks” są wcielający się w główne role Justin Timberlake i Mila Kunis. Od ich dowcipnych dialogów powinniśmy dostawać napadów śmiechu, a ich zbliżenia powodować iskry i pioruny. Niestety, niewiele z tego się udaje. Przede wszystkim, podobnie jak w „Sex Story”, najlepsze okazują się postacie drugoplanowe, jak cierpiący na chorobę Alzheimera ojciec głównego bohatera, czy wyznająca hippisowskie zasady matka bohaterki. Lecz bank udało się rozbić dopiero Woody’emu Harrelsonowi. Grany przez niego redaktor sportowy, który nagabuje co i rusz Timberlake’a, czy ten oby na pewno nie jest gejem (redaktor jest), to świetnie napisana i zagrana rola komediowa, a sam Woody – uwodziciel jest po prostu rewelacyjny.
Co zawodzi? Scenariusz? Chyba nie – jeśli chodzi o nowe historie komediowe od wielu lat jest taka susza, że nawet nie liczymy powtórzeń i kalek. Zawodzą główni aktorzy. Mimo, że oboje wyglądają bardzo dobrze, między dwójką naszych protagonistów, czyli Dylanem i Jamie, po prostu nie iskrzy. Ich przekomarzania sprawiają wrażenie drętwych, a wzajemne stosunki (taaak… te stosunki) są po prostu chłodne. Paradoksalnie – brak seksu. Szkoda tym większa, że parę gagów jest całkiem niezłych i szkoda było je tak utopić.
Mimo wszystko „To tylko seks” to lepsze kino niż film z Kutcherem z marca i ogląda się je nienajgorzej. Zawsze można wybrać na seans dla – wedle upodobania – dla przystojnego Justysia lub pięknej Mili Kunis. Swoją drogą, ta już w „Czarnym łabędziu” pokazała, że jeśli tylko chce – potrafi pokazać taki „to tylko seks”, że nie iskry, a pioruny lecą z ekranu. W tym filmie niestety tego nie ma. Jest szablonowo do bólu, drętwo, ale nie beznadziejnie i czasami śmiesznie. A wątek z ojcem Dylana jest nawet mądry. Werdykt: typowa papka. Niby można, ale z drugiej stony – po co?
Autor: Michał Stachura