Już przy „Blue Valentine” wiedzieliśmy, że z Cianfrance’em będą same problemy. Gość nakręcił romans, który na dobrą sprawę z romansu nie ma prawie nic. Wszelkie prawidła gatunku zostały tam przekręcone, jednak mimo ubóstwa fabuły udało się reżyserowi zrobić obraz niesamowicie intensywny i angażujący emocjonalnie. Podobny numer stara się też wywinąć jego najnowszy film.
Luke jest wyczynowym motocyklistą, który decyduje się napadać na banki, gdy dowiaduje się, że ma syna. Jest samotnikiem o zdolnościach społecznych ameby, ale zdaje sobie sprawę z ojcowskiego obowiązku łożenia na dziecko. Jego bohater jest zaskakująco podobny do Kierowcy z „Drive”, z jednej strony – brutal, z drugiej sprawia wrażenie naiwnego dziecka, które nabroiło, ale nie do końca wie, co zrobiło źle. W pogoń za nim rusza młody policjant, Avery Cross, grany przez Bradleya Coopera. Obiecywany w zapowiedziach aktorski pojedynek Goslinga z Cooperem kończy się jednak nadspodziewanie szybko, by ustąpić miejsca opowieści o uczciwości i korupcji. Powtórka z „Serpico”? Znów pudło. Finał „The Place Beyond The Pines” odkrywa prawdziwe przesłanie „Drugiego oblicza”: grzechy ojca przechodzą na syna.
Ci, którzy widzieli „Blue Valentine”, wiedzą, czego się spodziewać po Dereku Cianfrance. Nieśpieszna akcja, dużo ujęć z ręki, przedkładanie emocjonalności nad wybuchowość obrazu. „Drugie oblicze” potrafi – wzorem poprzedniego filmu reżysera – wystawić widza na próbę, ale też ma do zaoferowania dużo w zamian. Przede wszystkim wrażenie robi aktorstwo. Solidny Cooper, Gosling dowodzący, że „Gangster Squad” to tylko wypadek, złowrogi Ray Liotta, świetny Harris Yulin, Eva Mendes, która nie irytuje. Oni wszyscy jednak ustępują miejsca młodemu pokoleniu, które w trzecim akcie funduje produkcji zaskakujący zastrzyk świeżości. I o ile Emory’emu Cohenowi można jeszcze zarzucić pretensjonalność, to Dane DeHaan jest na drodze wiodącej prosto na szczyt. W ubiegłym roku zagrał w „Kronice, „Lincolnie” i „Gangsterze”, z których żaden nie był słaby. Otworzywszy rok 2013 „Drugim obliczem” nie ma wątpliwości, że 26-latek ma przed sobą świetlaną przyszłość.
Ryzyko skupienia trwającego 140 minut filmu na postaciach, zamiast na akcji, opłaca się. Podążając śladami Avery’ego prawie nie zauważamy fabularnego ubóstwa niemal całego drugiego aktu, które potrafi dać odbiorcy w kość. W „Blue Valentine” urokliwy początek związku dwojga ludzi został podsumowany w zabawnej scenie „stepowania” Michelle Williams przy akompaniamencie na ukulele Ryana Goslinga. Geniusz tego zabiegu trudny jest do uchwycenia i w żadnym wypadku nie należy rozumieć go dosłownie. Takich metafor w „The Place Beyond The Pines” bardzo brakuje, szczególnie poznawszy możliwości reżysera i współscenarzysty. Są jednak piękne ujęcia, plastyczna uroda i bardzo intymny klimat, który potęguje uczucie bliskości z bohaterami. To nie kamera, trzymana w ręce reżysera, podąża za Goslingiem w otwierającej "Drugie oblicze" sekwencji – to my udajemy się w podróż.
Derek Cianfrance zrobił film bardzo dobry, ale nie magiczny. W żadnym razie nie przynosi to jego dziełu ujmy, ale… tego właśnie brakuje „Drugiemu obliczu”. Obiecano nam obraz elektryzujący, dostaliśmy zaś przyciągający i cholernie solidny, tylko i aż tyle. Świetna, klimatyczna ścieżka dźwiękowa Mike’a Pattona i wszystkie zalety „The Place Beyond The Pines” tworzą obraz, od którego trudno się oderwać, ale jeszcze trudniej wyobrazić sobie rozmowę o nim za parę lat.
Autor: Michał Stachura