Utarło się mówienie o Foo Fighters jako o grupie od singli – i trudno temu zaprzeczyć. Kawałki promujące płyty zespołu były bardzo dobre, same płyty – nie aż tak bardzo. Świadczy o tym chociażby fakt, że ich najrówniejszy (i chyba najlepszy) album to zestaw “Greatest Hits”. Jednak w naszych czasach kupowanie singli jest równie popularne, co czytanie książek. Cóż więc pozostaje, trzeba nagrywać longplaye.
Do pracy nad “Wasting Light” usiedli razem z Butchem Vigiem, do dziś nazywanego producentem “Nevermind” Nirvany. Niesłusznie. Krążek został odesłany przez wytwórnię do innego producenta, który miał mu nadać bardziej wygładzone brzmienie, sam Vig tylko i aż nagrał zespół. Poza tym pojawił się jeszcze Krist Novoselic, basista grunge’owej legendy oraz Bob Mould.
Pierwszy utwór to przykład idealnego połączenia melodii i ciężkiego grania: podkład riffowy, w zwrotce krzyki, ale refren przyjemny i melodyjny. Następny po “Bridge Burning” jest singlowy “Rope” i tu już zaczynają się problemy, ale wszystko ratuje refren z rewelacyjną partią perkusji. Kompletnym nieporozumieniem jest “White Limo”, który jest dobrym przykładem na to, jak nie grać, na szczęście sytuację łagodzi “Arlandria”, chyba najbardziej w stylu Foo Fighters na “Wasting Light”. Dalej mamy równie dobre “These Days”, choć zwrotka sprawia wrażenie pisanej na kolanie.
I tak wygląda ta płyta. Raz jest naprawdę dobrze, za chwilę jest źle. Zaczyna się ciekawie, potem wieje nudą. „Rope” rozkręca się naprawdę nieźle, ale potem następują jakieś niepotrzebne instrumentalne popisy. A taka sinusoida nie służy słuchaczowi – by dotrzeć do takiej perełki jak “I Should Have Known”, trzeba się sporo natrudzić.
“Myślę, że się zgubiłem”, śpiewa Grohl w wieńczącym album “Walk” i chyba ma rację – Foo Fighters jakoś nie do twarzy w cięższej estetyce. Świadczy o tym fakt, że najlepsze na tej płycie są momenty melodyjne, typowy mainstreamowy rock, do którego ta grupa nas przyzwyczaiła i na którym zbudowała swoją markę. Szkoda by było, gdyby dopełnili obietnicy złożonej w tytule tego albumu i zmarnowali to światło.
Autor: Michał Stachura