Po długiej przerwie mogłem znów pójść spotkać się z X Muzą. Długo wyczekiwane spotkanie rozpocząłem od spotkania z drobnym złodziejaszkiem o gołębim sercu, który fruwał na latającym dywanie i dzięki zdobyciu starej lampy został księciem albo szachem – do końca to się nie wyjaśniło.
Autor: Andrzej Brachmański
Kiedy w 1992 roku Wytwórnia Disneya po raz pierwszy sfilmowała tę jedną z najpopularniejszych baśni 1001 nocy był to absolutny hit. Dzieciaki ją uwielbiały, a i dorośli znajdowali w tym obrazie coś dla siebie. Do tego jeden z najlepszych dubbingów w historii polskiego kina z genialną kreacją Krzysztofa Tyńca w roli Dżina. Od tego czasu minęły lata i teraz pokolenie tamtych dzieci prowadzi swoje pociechy.
Po pierwsze – bo liczy na to, ich potomstwu będzie się podobało jak im kiedyś, po drugie – z sentymentu. Dzieciom się spodoba, starsi…
Od 1992 roku minęło 27 lat i w technice filmowej (komputerowej) to lata świetlne. To, co kiedyś można było tylko narysować, teraz komputery najlepszych wytwórni wyczarowują bez trudu. Pewnie dlatego wiele remake’ów dawnych kreskówek to dziś filmy z udziałem aktorów. Nie inaczej jest tym razem. I tu leży pies pogrzebany.
Chciałem napisać, że aktorzy są słabi, ale obejrzałem rzecz w oryginale. To polscy aktorzy podkładający głosy zabijają wiele z radości oglądania. Księżniczka Jasmina (grana przez Naomi Scott) po dubbingu okazuje się ładna, ale bez emocji w głosie (a dubbinguje ją Natalia Piotrowska), Wezyr Dżafar (Marwan Kenzari, któremu głosu użycza Marcin Bosak) nie wiem czym ma wzbudzać grozę, papierowy jakiś taki, już jego szef straży Jamal (Amir Boutrous) jest bardziej pełnokrwisty.
W dodatku istotną część „Aladyna” stanowią muzyka i piosenki. I tu klapa na całej linii. To, jak śpiewa Marcin Franc w roli Aladyna (Mena Massoud) i Piotrowska w roli księżniczki Jasminy, to wpadka polskiej szkoły dubbingu. Dotyczy to całej obsady z wyjątkiem Dżina. Will Smith w roli niebieskiego olbrzyma jest świetny i dubbing w wykonaniu Grzegorza Małeckiego też jest na bardzo wysokim poziomie. I na tym dość wybrzydzania.
Bowiem dzieciaki mniej przecież zwracają uwagę na grę aktorów, a bardziej zajmuje je ruch. A ten jest świetny! Aladyn skacze z dachu na dach lepiej niż jego małpka Abu. Abu jest przesympatyczna, a sceny taneczne są – jak to w amerykańskich filmach – perfekcyjne. (Choć niektórzy uważają, że bliżej im do Bollywood, niż tańców świata arabskiego).
Tak jak w pierwowzorze majstersztykiem jest tu scena wjazdu księcia Alego – Aladyna do Agrabahu. Panna – lat siedem – wypożyczona specjalnie na te okazję, jako alibi dla piszącego te słowa, tańczyła na fotelu tak, że mało kina nie rozniosła!
I dla dorosłych znajdzie się wiele „mrugnięć okiem”. Mnie najbardziej rozśmieszyła taka kwestia Dżina: „Wiesz, Dżin w lampie jest jak student, wielkie możliwości i mieszkanie o małym metrażu” (czy jakoś podobnie). Do tego świetna scenografia, a właściwie obrazki komputerowe, wskazująca na wielką wyobraźnię scenografów lub reżysera.
Agrabah, jego bazar, port i otaczająca je pustynia, wyczarowane przez disneyowców są takimi, jakimi wyobrażamy sobie świat arabski z opowieści Szeherezady, do tego te „mrugnięcia” w postaci choćby przelotu Latającego Dywanu nad Pamukkale ( w oryginale była to Ghiza).
Natomiast irytująca jest próba uczynienia z Jasminy feministki. Wprowadzanie do tradycyjnych bajek współczesnej „poprawności politycznej” słabe, moim zdaniem, jest.
Reasumując – jeśli macie małe dzieciaki, idźcie bez wahania, jeśli zaś chcecie się przez chwilę cofnąć do czasów własnego dzieciństwa lub okresu wczesnego rodzicielstwa (bo tak to się rozkłada rocznikowo), też idźcie!
W zalewie badziewia w rodzaju „Laleczki”, „Aladyn” jawi się jako bardzo przyzwoita propozycja rozrywkowa dla dzieci i… dorosłych.
Autor: Andrzej Brachmański