Patrząc na e-geniuszy i magnatów z Doliny Krzemowej można zauważyć pewną prawidłowość. Obojętnie, czy mamy do czynienia z geekami, którzy ledwo przekroczyli trzydziestkę, czy też legendarnymi guru nowych technologii, zawsze po osiągnięciu pewnego etapu (a co za tym idzie – pokaźnej sumy na koncie) owi silikonowi czarodzieje zaczynają realizować swoje mniej lub bardziej idealistyczne fantazje. Założyciele Google’a ufundowali nagrodę dla prywatnego łazika księżycowego. Bill Gates porzucił fotel prezesa, by rozpocząć walkę z malarią. Na jeszcze inny pomysł wpadł Brewster Kahle, absolwent laboratorium sztucznej inteligencji w Massachusetts Institute of Technology. Studiując pod okiem Marvina Minskiego – jednego z ojców sztucznej inteligencji i konsultanta przy filmie "Odyseja kosmiczna 2001", Kahle wyrósł na pomysłowego programistę i informatyka. Założone przez siebie firmy technologiczne sprzedał internetowej księgarni Amazon oraz koncernowi AOL. Już jako zamożny człowiek mógł oddać się realizowaniu swoich marzeń. A trzeba przyznać, że nie mierzy nisko.
Od połowy lat 80. Kahle zajmował się metodami gromadzenia, przechowywania i publikowania informacji w internecie. Jego wizje przybrały konkretną postać – Kahle zapragnął stworzyć wirtualny XXI-wieczny odpowiednik Biblioteki Aleksandryjskiej. "Twórcy chcieli zgromadzić w niej całą ówczesną wiedzę, kopie wszystkich książek, manuskryptów, pism i map" – opowiada rozentuzjazmowany Kahle. "Problem był taki, że aby skorzystać z biblioteki, trzeba było pojechać do Aleksandrii. Jednak zdaniem Kahle’a, wykorzystując współczesne, i to wcale nie najdroższe i nie najbardziej zaawansowane technologie, udałoby się nam prześcignąć Greków" – nie tylko zgromadzić wszystko, co kiedykolwiek zostało opublikowane, ale też udostępnić te zbiory ludziom na całym świecie. – Na murach bostońskiej biblioteki publicznej wyryta jest inskrypcja "Free to All", czyli "wolna dla wszystkich" – zauważa Kahle. – To bardzo inspirujące przesłanie.
Biblioteka kropka com
"Wyobrażam sobie, że wirtualna biblioteka będzie działać na takiej zasadzie jak sklep Amazon.com, gdzie mamy osobno książki, muzykę czy filmy. Wszystko posegregowane według rodzaju mediów" – wyjaśnia Kahle. Jak wielki byłby to problem od strony techniczno-inżynierskiej? Amerykanin przyznaje, że tego nie wiemy. Największa tradycyjna biblioteka na świecie, Biblioteka Kongresu USA, ma w swoich zbiorach 26 mln woluminów. W wirtualnej bibliotece jedna książka zajmuje średnio 1 megabajt pamięci. Łatwo obliczyć, że Biblioteka Kongresu zajęłaby ok. 26 mln MB, czyli 26 terabajtów (warto dodać, że w każdym elektromarkecie kupimy dzisiaj laptopa z twardym dyskiem o pojemności jednego terabajta). "Komputer, który pomieściłby taką ilość informacji i mógłby nią zarządzać, kosztowałby ok. 60 tys. dol." – mówi Kahle. "A więc za cenę domu mamy zarchiwizowane wszystkie słowa znajdujące się w Bibliotece Kongresu" – dodaje.
Obecnie w zbiorach Internetowego Archiwum (bo taka nazywa się zainaugurowany w 1996 r. projekt Kahle’a) znajdziemy ponad 1,5 mln pozycji. W tym ponad 300 tys. plików mp3 (grupę wiernych fanów ma np. Grateful Dead), 160 tys. pozycji w kategorii ruchomych obrazków ( m.in."Pancernik Potiomkin" i "Pies andaluzyjski") i 60 tys. nagrań z koncertów oraz 1,2 mln tekstów. Te ostatnie podzielono na kilka sekcji: tytuły pochodzące z bibliotek amerykańskich, kanadyjskich czy z Projektu Gutenberga. Prócz tego integralną częścią Internetowego Archiwum jest "Maszyna do cofania się w czasie". W tej sekcji gromadzone są kopie witryn internetowych. Dzięki temu możemy zobaczyć, jak np. prezentowała się strona Apple Inc. w 1998 r., a jaką stroną WWW kusił Microsoft pięć lat temu.
Kolejna e-utopia?
Czy tego rodzaju projekty mają w ogóle rację bytu? A może są jedynie utopijnymi fantazjami geeków z Krzemowej Doliny, którzy pokładają zbyt duże nadzieje w internecie i cyfrowych technologiach? "To nie utopie" – mówi DZIENNIKOWI Jarosław Lipszyc, koordynator polskiego projektu digitalizacji lektur szkolnych . "Projekty, takie jak Google Book Search czy Internet Archive, to inicjatywy, których skalę i znaczenie można porównywać z Biblioteką Aleksandryjską" – twierdzi. Lipszyc dodaje, że digitalizacja kultury, nie tylko książek, ale i muzyki czy filmów, to jedno z największych wyzwań XXI w. W Polsce działa już m.in. sieć bibliotek cyfrowych, Cyfrowa Biblioteka Narodowa Polona czy portal Wolne Lektury.
Ale czy ludzie w ogóle potrzebują wirtualnych bibliotek, archiwów i muzeów? Czy będą do nich zaglądać, nawet jeśli będą one oferować wszystkie tomy z amerykańskiej Biblioteki Kongresu? "Tak, bo istnieje w nas głód wiedzy" – odpowiada Lipszyc. "W czasach społeczeństwa informacyjnego wiedza jest nam dosłownie potrzebna do tego, by przeżyć. Media elektroniczne są dzisiaj nie tylko głównym kanałem pozyskiwania informacji, ale też komunikacji międzyludzkiej" – dodaje. Dowodem na to, że pragniemy wiedzy, jest popularność Wikipedii, która jest jednym z najchętniej i najczęściej odwiedzanych miejsc w internecie. Stronę Wolne Lektury odwiedza 100 tys. osób miesięcznie.
Jak się zresztą okazuje, digitalizacja i umieszczanie w sieci cyfrowych kopii książek czy filmów nie zawsze jest pomysłem instytucji czy zamożnych informatyków. Często ma to charakter oddolny. "Ludzie, którzy nie znajdują w cyfrowych bibliotekach potrzebnych im książek, często sami je digitalizują, a potem wymieniają się na forach linkami do cyfrowych plików. Tak kultura krąży w internecie" – zauważa Jarosław Lipszyc. "By zobaczyć, jak wielka jest skala dokonywanej pokątnie digitalizacji, wystarczy wejść na YouTube. Jeśli ktoś szuka kreskówek z Bolkiem i Lolkiem, to znajdzie je właśnie tam, a nie w żadnym cyfrowym archiwum" – dodaje.
Autor: dziennik.pl / Małgorzata Minta