Jarre wszedł na scenę przejściem między sektorami. Mijając podnoszący się tłum, witał się z fanami, podając im dłonie. Każdy czuł się gościem, dla którego artysta przygotował dźwiękowy spektakl.
Piotr Kaczkowski tłumaczył przemówienie muzyka. Jarre wyraził swą radość z możliwości zakończenia trasy OXYGENE w Warszawie, w dniu rocznicy przyznania nagrody Nobla Lechowi Wałęsie. Po przemówieniu, z trzema zaprzyjaźnionymi muzykami przystąpił do strojenia instrumentów. Były to jedne z pierwszych instrumentów analogowych. Widok budzących się do życia maszyn, które powinien przykryć muzealny kurz, był zdumiewający.
Koncert w niewielkiej sali dla kilkutysięcznej publiki, był bardzo kameralny. Dzięki temu między muzykiem, a słuchaczami nie było wielkiego dystansu. Jarre zachowywał się swobodnie, nie robił z siebie gwiazdora. Swoją osobę i legendarny album traktował z przymrużeniem oka.
Bez pomocy nowoczesnego sprzętu, „Oxygene” był tworzony od podstaw. Każda nutę kreowano na nowo. Utwory zostały wzbogacone o barwne improwizacje. Jarre swoimi dłońmi rzeźbił dźwiękowe mosty łączące go z fanami. Był przepełniony energią, podbiegał co chwilę do innego instrumentu. Tworząc melodyjne pejzaże dał upust swojej pasji i ekspresji. Jego pogoda ducha i żywotność oczarowały tłum nie mniej niż cały występ.
Nad sceną wisiała podłużna lampa, zmieniając kolory rzucała na sceną pastelową poświatę. Podczas wykonywania „Oxygene VI” Na ekranie wyświetlano trójwymiarową animację ukazującą wnętrze czaszki wyrastającej z wnętrza planety. Nad sceną zaś wisiało zwierciadło, w którym każdy mógł oglądać występ z innej perspektywy.
Swój pełen napięcia dwugodzinny występ zakończył trzema bisami. Nie mogło oczywiście zabraknąć „Oxygene IV”. Po występie podziękował publiczności oraz ekipie technicznej, którą zaprosił na scenę. Jarre zawsze podkreślał, że pragnie „skąpać słuchaczy w dźwięku”. Tego wieczoru, każdy poczuł na własnej skórze, że Jarre to potrafi. Autor: Konrad Zawiślak