Połowa czerwca 2009 r., festiwal polskiej piosenki w Opolu. Mocno podupadły, wciąż jednak przyciągający przed telewizory miliony widzów. Wśród laureatów weterani polskich estrad: od Andrzeja Piasecznego po Skaldów. A wśród nich dziewczyna, która spokojnie mogłaby być wnuczką któregoś z braci Zielińskich. Zostaje nagrodzona Superjedynką za najlepszą płytę roku. W jasnym podkoszulku i dżinsach wygląda jak typowa nastolatka. I rzeczywiście nią jest – to Ewa Farna, w sierpniu skończy 16 lat. Ale wcale nie jest debiutantką – pochodząca z Czech dawna laureatka dziecięcych konkursów piosenki od trzech lat podbija estrady po obu stronach naszej południowej granicy i zdążyła w tym czasie wydać cztery płyty. Cudowne dziecko czy typowy produkt dzisiejszej popkultury?
Czy ktoś, dla kogo sens życia nie sprowadza się do śledzenia notowań najnowszych przebojów, powinien wbić sobie do głowy nazwisko Ewy Farnej? Z jednej strony – niekoniecznie. Jej piosenki nie wyróżniają się niczym szczególnym z zalewającej nas zewsząd poprockowej sieczki muzycznej. Poza tym żyjemy w czasach spełnionego proroctwa Andy’ego Warhola: każdy jest sławny przez 15 minut. Życząc młodej wokalistce jak najlepiej, nie możemy przecież wykluczyć, że zanim zdołamy zapamiętać Ewę Farną, po jej estradowych triumfach pozostaną tylko wspomnienia. Tak jak wspomnieniem jest kariera dwóch dziewcząt tworzących popularny przed kilku laty w Polsce Blog 27, mimo że żadna z nich nie ukończyła jeszcze 18 lat. A już tylko starsi fani popkultury pamiętają francuską eksnastolatkę Alizee, która w 2000 roku., słodko wydymając usteczka, wyśpiewała wielki przebój „Moi… Lolita”, zaś przez następne lata bezskutecznie próbowała powtórzyć młodzieńczy sukces. Z drugiej jednak strony, niezależnie od tego, jak się potoczą dalsze losy Ewy Farnej, jej dzisiejsza kariera jest wyraźnym znakiem naszych czasów; czasów, które słynny amerykański politolog Benjamin Barber nazwał epoką triumfu etosu infantylizmu.
Jednym z pierwszych przebojów rock and rolla lat 50. była „Sweet Little Sixteen” Chucka Berry’ego. Opiewana w niezliczonych piosenkach złotych lat rocka słodka 16-latka była niejako uprzedmiotowiona, stanowiła wymarzone trofeum do zdobycia. Dziś sama opowiada o sobie i nie mamy pewności, czy rzeczywiście chce być słodka.
(…) Dzieci robiły też karierę w branży muzycznej. Niewielu pamięta, że 59-letni dziś Stevie Wonder zdobywał pierwsze złote płyty na początku lat 60., a jego nazwisko poprzedzone było adekwatnym do wieku przydomkiem Little. Tą samą ścieżką podążył – wraz z rodzeństwem – Michael Jackson. W latach 70. listy przebojów podbijał chłopięcy zespół Osmond Brothers, a jego śladem poszły w następnych dekadach niezliczone boys i girls bandy czy choćby Natalia Kukulska.
Jednakże wszystko to odbywało się w jakościowo odmiennym kontekście kulturowym. Dziecięce gwiazdy pojawiały się w głównym nurcie kultury popularnej, jeśli spełniały jeden z dwóch warunków. Albo – jak Shirley Temple czy bracia Osmond – utrwalały bezpieczny społecznie, arkadyjski mit dziecięcego pokoju. Albo na odwrót: ostentacyjnie destruowały go, prowokując świat dorosłych tak jak Lolita lub pokazując – jak Sagan czy później narkomanka Christiane F. w słynnej książce „My, dzieci z dworca ZOO” – co może się kryć pod maską dziecięcej niewinności.
Kariera Ewy Farnej – czy jej światowych odpowiedniczek w rodzaju 15-letniej Seleny Gomez, wylansowanej przez Disney Channel – wyrasta na całkowicie innym gruncie. Kultura – nie bardzo wiemy, czy nazwać ją dziecięcą, czy wczesnomłodzieżową – nie musi spełniać żadnych warunków, by zasłużyć na przynależność do głównego nurtu kultury popularnej. Nie musi – bo to właśnie ona jest głównym nurtem.
Świadczą o tym liczby. W wyszukiwarce Google największe wzięcie mają od kilku już lat hasła ściśle związane z kulturą nastolatków. Także w Polsce, gdzie w zeszłym roku internautów najbardziej interesowali Doda, zespół Feel, Harry Potter i Rihanna. Obecni w pierwszej dziesiątce raper Peja i rockmani z Metalliki robią w tym towarzystwie wrażenie starej arystokracji, która przypadkiem zbłądziła na podmiejską zabawę. Również wśród najbardziej kasowych filmów ostatnich lat królują na całym świecie kolejne części „Shreka” i „Harry’ego Pottera”, „Opowieści z Narnii” i „Piratów z Karaibów”. Bodaj najbardziej dorosłą ikoną dzisiejszego kina jest James Bond!
Ten fenomen kulturowy ma podłoże finansowe. Kryzys kryzysem, ale przez kieszenie amerykańskich nastolatków przepływa rocznie blisko 200 mld dol. Przeznaczonych przecież nie na czynsz czy meble, ale na przyjemności, w tym na kulturową konsumpcję. Podobnie – w odpowiednich proporcjach – wygląda to w innych rozwiniętych gospodarczo krajach, od Francji przez Polskę po Chiny. O taki rynek warto powalczyć, zwłaszcza że dzieci i nastolatki, wydając te pieniądze, coraz częściej nie kierują się wskazaniami rodziców, lecz własnym gustem. Własnym? Nie do końca. W USA w ciągu ostatniego ćwierćwiecza wydatki na reklamę adresowaną do dzieci wzrosły ponad 10-krotnie, zbliżając się do sumy 50 mld dol. rocznie. Co więcej, dla specjalistów od marketingu właśnie najmłodszy konsument to ten idealny. Po pierwsze dlatego, że bardziej niż dorosły kieruje się zachciankami, które „musi” natychmiast zaspokoić. Po drugie, ma nieukształtowany gust, którym łatwo manipulować. Po trzecie wreszcie, zdobyć ten rynek to znaczy tyle, co zdobyć cały świat. Podobieństwa między konsumpcyjnymi pragnieniami najmłodszych Japończyków i Włochów są nieporównanie większe od wynikających z geografii różnic.
W tym kontekście nie dziwią kariery Ewy Farnej czy Seleny Gomez. Ani Jessiki Lee Rose, gwiazdy najpopularniejszego serialu internetowego „Lonely Girl 15”, która w otoczeniu pluszowych maskotek zwierza się z miłosnych rozterek. Ani telewizyjnych seriali w rodzaju „High School Musical” czy „Hannah Montana”. W tym ostatnim grana przez Miley Cyrus (córkę znanego piosenkarza country) główna bohaterka, na co dzień zwyczajna licealistka, wieczorami przeobraża się w estradową gwiazdę, czyli kogoś takiego, kim naprawdę są Selena Gomez czy Ewa Farna. Swoistej pikanterii dodaje temu fakt, że w rolę jej matki wciela się Brooke Shields, 45-letnia dziś nimfetka kina lat 80.
Dziecko i dorosły w jednym? Być może dwoistość ról społecznych, odgrywanych przez bohaterkę „Hannah Montany”, oddaje istotę dzisiejszej popkultury. Podobnie jak obecny od maja na naszych ekranach film „17 Again”, w którym główną rolę gra gwiazda „High School Musical” Zac Efron. Zaś jego bohater, wchodzący w wiek średni mężczyzna, któremu nie ułożyło się w życiu, dostaje szansę, by raz jeszcze zacząć od początku, raz jeszcze być 17-latkiem.
Czy nie o tym przypadkiem śni większość z nas? Kiedyś konsument kultury masowej marzył, by posiąść opiewaną w rockowych hitach słodką, małą 16-latkę (lub, jeśli był płci żeńskiej, pragnął słodkiego kochanka z Liverpoolu z obliczem jednego z braci Osmond). Dziś marzy, by 16-latkiem pozostać do śmierci. A specjaliści od popkulturowego marketingu przekonują nas, że to właściwie możliwe, iż wszyscy jesteśmy permanentnymi nastolatkami. Infantylizm naszej kultury – pisze w „Skonsumowanych” Benjamin Barber – wynika nie tylko z marzeń o wiecznej młodości, lecz także z pragnień rządzących rynkiem marketingowców. Przecież im więcej w nas dziecka z jego domagającymi się natychmiastowego spełnienia zachciankami, z łatwym do manipulowania i unifikacji nieukształtowanym gustem, tym lepszymi jesteśmy konsumentami. Wyznaczona w czasach oświecenia i utrwalona w następnych dwóch wiekach granica pomiędzy dzieciństwem a dorosłością znów się zaciera. I jednocześnie tradycyjne relacje pomiędzy tymi dwiema formami istnienia zostają odwrócone. To nie dziecko jest niedokończonym, niedoskonałym dorosłym. To dorosły jest niedoskonałym dzieckiem.
Z jednej strony jest „Sto pociągnięć szczotką przed snem”, bestsellerowa opowieść 17-letniej Melissy Panarello o jej bogatym życiu erotycznym. Z drugiej – bestseller z pozoru podobny: oskarżony w Niemczech o pornografię (i sprzedany w 1,5 mln egzemplarzy) „Feuchtgebiete” Charlotte Roche. Również opowiada o seksualnych przygodach 18-letniej licealistki, ale autorka skończyła już trzydziestkę i ma 6-letnią córkę. Odpowiedzią na nastoletnie gwiazdki, lansowane przez Disney Channel, są Britney Spears czy nawet 40-letnia Kylie Minogue, w nieskończoność podtrzymujące dziewczynkowaty wizerunek. A oprócz naprawdę 16-letniej Ewy Farnej mamy całkiem dorosłą, ale wykreowaną na nastolatkę, pozującą do zdjęć z lizakiem Barbarę Hetmańską, która jako Candy Girl podbija muzyczne serwisy internetowe i warszawskie kluby. Czy nawet dobijającą powoli do trzydziestki Natalię Lesz, która po niezbyt udanych (choć uporczywych) próbach podbicia rynku podjęła jeszcze jeden wysiłek, przebierając się w strój nimfetki: kwiatki we włosach i różowe pończoszki.
Może tym razem się uda. Może też Ewa Farna nie poprzestanie na przelotnej karierze tańczącej przez jedno lato nimfetki i zrobi prawdziwą karierę. Jeśli jednak – czego jej serdecznie życzymy – stanie się tak sławna, że zaczną wybijać monety z jej podobizną, pamiętajmy: na rewersie tej monety będzie najbliższa klinika chirurgii plastycznej.
Na zdjęciu: Ewa Farna
Autor: Newsweek.pl